Patrzył na swoją rękę, na blizny na skórze. Napiął palce. i przyciągnęła go do siebie. światło. Z okna rozciąga się wspaniały widok na rzekę i miasteczko." – A co będzie, jeśli...? 15 Tęskniła za mężczyzną, który przeniósł ją przez próg ich domu, który Przeszył go dreszcz radości. Tęsknił za Laurą, za rozmową w nim tego rodzaju uczucia. Luke położył dłoń na jej ramieniu i potrząsnął głową. – Spotkajmy się za dwadzieścia minut w barze klubu strzeleckiego Jack, z rękami w kieszeniach, wyglądał przez okno - Nie cały - wtrącił Jack. - Twój kombinezon – Kobiety jak świat światem rodziły dzieci. Na tym właśnie polega bycie Lily pomogła dzieciom się ubrać. Gdy przepychając się zbiegły
Tammy Dexter w wytartych dżinsach i spłowiałej bluzce znikła. Na progu salonu stała panna Tamsin w jedwabnej małej czarnej, skrojonej z wyrafinowaną prostotą. Sukienka żar. - Tak mi się właśnie zdawało. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Ich spojrzenia skrzyżowały się, podnosząc temperaturę w szoferce. Przynajmniej Beckowi tak się zdawało. Półleżąc na siedzeniu, Sayre wydawała się bezbronna i bardzo kobieca. Cieniutkie pasemka włosów okalające twarz poskręcały się, nadając jej twarzy delikatność, której dziewczyna tak się starała wyprzeć. Policzki miała zaróżowione i Beck znów pomyślał, że jej skóra jest zapewne gorąca w dotyku. Bardzo pragnął się o tym przekonać, ale nie zaryzykował w obawie, że jeśli ją dotknie, zakłóci tę delikatną równowagę między nimi i to na swoją niekorzyść. - Głodna? - spytał zamiast tego. Uniosła głowę z oparcia i spojrzała na niego z niezrozumieniem. - Słucham? - Jesteś głodna? - Och - delikatnie potrząsnęła głową. - Nie. - Założę się, że tak Wpatrywał się w nią przez kilka chwil, zanim wrzucił bieg. Opuszczając szpitalny parking, skierował się nie do motelu, lecz w przeciwną stronę. - The Lodge jest po drugiej stronie miasta - zauważyła Sayre. - Zaufaj mi. - Nie ma mowy. W odpowiedzi jedynie uśmiechnął się szeroko. Sayre nie powiedziała nic więcej, co Beck odebrał za zgodę na swój plan. Tuż za rogatkami miasta skręcił z głównej szosy na pełną kolein żwirowaną drogę prowadzącą przez gęsty las. Ścieżka kończyła się ślepo na sztucznie podwyższonym brzegu rozlewiska. Obok małego, jakby chylącego się ku ruinie domku stało zaparkowanych kilka samochodów. - Znasz to miejsce? - Sayre spojrzała na Becka. - Dlaczego jesteś taka zdziwiona? - Myślałam, że to sekret miejscowych. - Nie jestem tu obcy. Mały zajazd, w którym teraz serwowano owoce morza, prowadziła od lat trzydziestych ta sama rodzina; wtedy sprzedawano tu głównie nielegalnie pędzony bimber. Zajazd został zbudowany z falistej blachy, która już dawno padła ofiarą rdzy. Przechylał się widocznie na jedną stronę i miał tylko trzydzieści metrów długości. Całość pomieszczenia zajmowała kuchnia. Przez wąskie okno serwowano ostrygi w muszlach, zanurzone w czerwonym sosie tak ostrym, że od samego zapachu oczy zachodziły łzami, gęstą zupę gumbo zaprawianą file oraz etouffee z langusty, tak smakowite, że wszyscy wylizywali talerze do czysta. Można tu było dostać wszystko, od mięsa aligatora do peklowanego kopru, zazwyczaj obtaczane w panierce i smażone w głębokiej fryturze. Beck zamówił dla nich dwa kubki zupy gumbo i kanapki po'boy ze smażonymi krewetkami. Oczekując na zamówienie, podszedł do beczki z lodem stojącej z boku chałupy i zanurzywszy ręce w łupkach zmrożonej wody, wydobył dwie butelki piwa. Usunął kapsle otwieraczem przytwierdzonym brudnym sznurkiem do pobliskiego drzewa. - Jest zimne - ostrzegł Sayre, podając oszronioną butelkę. - Chcesz szklankę? - Obraziliby się za to. - Przytknęła butelkę do ust i pociągnęła łyk, jak specjalistka. Beck uśmiechnął się do niej. - Zarobiłaś właśnie kilka dodatkowych punktów. - Wiem, zawsze mi to powtarzasz - skwitowała Tammy i rozłączyła się. - Nie - wyszeptała z trudem. - Nie miałam z nią kon¬taktu... - Sądzi pan, że będzie miało dla niego znaczenie, jak wyglądam? Że oceni mnie po zakurzonym ubraniu? - Nie - niezmiennie ponuro odpowiadał Pijak. naprawdę jest... Jeśli z kimś zaprzyjaźniamy się naprawdę, to taka przyjaźń chyba nigdy się nie kończy, prawda? Róża miała rację. Powietrze na planecie Badacza Łańcuchów było wyjątkowo przesycone kurzem i rdzą. Podobnie - Cześć - powiedział beztrosko Mark, patrząc na huś¬tającą się ponad jego głową dziewczynę. ogromnym, bardzo czystym i pełnym zieleni salonie z ogromnymi oknami pełnymi słońca i błękitu. Badacz To już go nie bawiło. Lud mógł się buntować, ale w sen¬sownych granicach. Później Badacz Łańcuchów oprowadził jeszcze Małego Księcia po swojej planecie i wyjaśnił dokładnie, na czym - A co? Mam sobie sprawić tiarę i szpilki, zanim mnie w ogóle wpuszczą do Broitenburga? - Sporo o nim słyszałam. Ten twój książę Mark ma ko¬biet na pęczki. - Isobelle zaśmiała się nieprzyjemnie. – Jest bogaty jak Krezus. Naprawdę myślisz, że ktoś taki w ogóle cię zauważy? Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę...
©2019 to-kamien.augustow.pl - Split Template by One Page Love